Autorem książki Glutenowe kłamstwo. I inne mity o tym, co jemy jest doktor Alan Levinovitz, który jest religioznawcą. Choć pomysł, by ktoś taki napisał książkę o żywieniu, wydaje się absurdalny, to ma to głęboki sens. Nie znaczy to jeszcze, że jest to książka dobra. Ta książka jest… hmm… skomplikowana. Ma warstwy. Wiecie, tak jak cebula ma warstwy.
Warstwa religijna
Dr Levinovitz słusznie zauważa, że podejście do odżywiania ma często wiele wspólnego z religijnym kultem. Na pewno nieraz słyszeliście o wyznawcach paleo, wegefanatykach, dietetycznych guru oraz o grzesznym jedzeniu. Te wszystkie określenia to nie przypadek. Levinovitz twierdzi, że od czasów starożytnych jedzenie wiązało się z religiami i ma to miejsce również dzisiaj. Prawie wszystkie sekty i religie mają swoje zakazy i nakazy związane z jedzeniem. Wiele miejsc, gdzie wprowadza się lecznicze lub odchudzające diety staje się sektami lub przynajmniej ma niektóre cechy sekty. Specjaliści od spraw żywienia często są określani jako guru i nie wolno podważać ich nieomylności. Dokładnie tak, jak ma to miejsce w religijnym kulcie czy sekcie.
Jedzenie ma swoją moralność jest dobre lub złe, czyste lub nieczyste. Cechy te przenoszą się na tego, kto je spożywa. Jedzenie złego jedzenia powoduje wyrzuty sumienia. Pomimo, że produkty żywnościowe są raczej korzystne lub niekorzystne w zależności od kontekstu i nigdy nie należy podchodzić do nich czarno-biało. Dajmy na to cukier. Cukier nie jest zły. Wysokie spożycie cukru jest niekorzystne dla osoby z nadwagą, ale już korzystne dla sportowca w czasie treningu.
Dietetyka staje się też często mitycznym polem walki dobra ze złem. Szlachetnych żywieniowych kaznodziei ze złymi korporacjami i skorumpowanymi naukowcami. Powszechnie pojawia się też strach przed nowoczesnością (np. żywnością GMO, plastikowymi opakowaniami) i tęsknota za utraconym rajem („kiedyś jedzenie było znacznie zdrowsze niż teraz…”, „tylko naturalne jedzenie jest zdrowe”). Wszystkie cechy łączą sposób myślenia o żywieniu z cechami typowymi dla myślenia religijnego.
Jestem bardzo wdzięczny Levinovitzowi za zauważenie i opisanie tego wszystkiego. Jest to unikalna perspektywa i zdecydowanie najlepsza warstwa tej książki. Na końcu jest też umieszczony opis specjalnie stworzonego sposobu odżywiania, wraz z wyjaśnieniami, jakie sztuczki zostały zastosowane przez jej twórcę do manipulowania czytelnikiem. Zabieg jest bardzo ciekawy i niesłychanie pouczający. Nawet jeśli nie chcecie czytać całej książki, warto przejrzeć te kilka ostatnich stron. Jak na razie chwaliłem Glutenowe kłamstwo, ale dalej jest niestety już gorzej.
Warstwa żywieniowa
Dr Levinovitz nie jest żywieniowcem i z informacji w Internecie na jego temat wynika, że nie odebrał żadnego wykształcenia w tej materii. Widać to w całej książce. Bierze on na warsztat tytułowy gluten, tłuszcz, cukier i sól. Są też bardzo krótkie rozdziały o detoksie i superfoods. Szkoda, że aż tak krótkie, bo czytając je miałem wrażenie, że drzemie w nich największy potencjał. Tym bardziej, że części o glutenie, tłuszczu, soli i cukrze są po prostu słabe.
Nawet mogę zgodzić się z Levinovitzem z ostatecznym zdaniem na temat tych składników (może z wyjątkiem soli), jednak argumenty, które on dobiera są fatalne. I nie chodzi o nadmierne uproszczenie czy spłaszczenie argumentacji, które byłby uzasadnione. Chodzi o argumentowanie anaukowe i często erystyczne, a przy tym obnażające fundamentalne braki w wiedzy żywieniowej Levinovitza.
Na przykład pisze on, że przekonanie, że tłuszcz sprzyja nabieraniu wagi wzięło się tylko i wyłącznie z magicznego myślenia: stajesz się tym co jesz. I że jest to jedynie uwspółcześniona wersja mitu o tym, że jedzenie mięsa geparda czyni szybkim, jedzenie jąder bawoła bardziej męskim, a jedzenie mózgu sprawia, że jesteśmy bardziej inteligentni. Zupełnie ignoruje on fakt, że produkty tłuste mają dużo kalorii i to może (choć oczywiście nie zawsze) być przyczyną tycia. Natomiast przy nasyconych kwasach tłuszczowych nie bierze on pod uwagę, że podnoszą one poziom lipoprotein LDL i przez to przyczyniają się do rozwoju zmian miażdżycowych. Twierdzi, że ten rzekomy związek opiera się tylko na tym, że tłuszcze sprzyjają tyciu, a osoby otyłe częściej dotyka choroba miażdżycowa. A skoro już (w swoim przekonaniu) obalił tą zależność to i obalił związek między nasyconymi kwasami tłuszczowymi a chorobą miażdżycową. Klasyka ignorancji.
Podobnie jest z cukrem. Levinovitz twierdzi, że zła prasa cukru wzięła się z tego, że od zawsze uważany jest on za grzeszną przyjemność, a wiele religii uważa przyjemne rzeczy za złe i szkodliwe. Pisze on o tym tak jakby wszystko, co wiemy o cukrze opierało się wyłącznie na tym magicznym przekonaniu. O tym, że słodki smak powoduje, że jemy zazwyczaj więcej oraz o tym, że cukier jest skoncentrowanym źródłem kalorii nawet nie wspomina. Przy tym Levinovitz jest na tyle bezczelny, by apelować do naukowców i dietetyków o więcej pokory.
Levinovitz robi też nieeleganckie rzeczy w swojej narracji. Bierze on stare dokumenty nt. żywienia z początku XX wieku i starsze, a następnie wyśmiewa użyte tam argumenty np. przeciwko cukrowi czy soli. Z przestrzeni 150 lat łatwo jest wybrać teksty głupie i tendencyjne, a dzisiaj wiemy o żywieniu znacznie więcej. Sądzę, że ze współczesnymi tekstami Levinovitz nie umiałby dyskutować.
Bardzo wybiórczo podchodzi on do autorytetów i ich opinii. Dużą część książki wypełniają argumenty i przytoczone opinie Garego Taubesa. Jest to postać bardzo kontrowersyjna i stronnicza (wielki zwolennik diety niskowęglowodanowej) oraz osoba bez wykształcenia żywieniowego czy medycznego. Więcej o nim możesz przeczytać w moim tekście o insulinowej teorii otyłości. Taubes jest dla Levinovitza obiektywny i rzetelny, kiedy pisze o tłuszczach i soli, ale staje się niewiarygodny, kiedy pisze o cukrze. Co więcej takie samo podejście ma on do szanowanych instytucji wypowiadających się o żywieniu (np. Amerykańskim Towarzystwie Kardiologicznym czy Amerykańskim Towarzystwie Diabetologicznym). Są one bardzo skrupulatne i warto odnieść się do nich jak do autorytetu. Oczywiście tylko wtedy, kiedy Levinovitz się z nimi zgadza. Ale jak się nie zgadza, to stają się one naiwne i nieodpowiedzialne (Levinovitz używa dokładnie takich słów). Bardzo wygodne podejście, tym bardziej, że Levinovitz pisze rzeczy, które ludzie chcą przeczytać – gluten, tłuszcz, cukier i sól ci nie szkodzą i tylko dobiera pod to stosowne opinie oraz cudzie argumenty.
Kolejną rzeczą są erystyczne sztuki. Na przykład większość argumentacji za tym, że sól nie jest szkodliwa opiera się na tym, że większość kucharzy przyznaje, iż trudno jest ugotować smaczne danie bez soli. Tak, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie co do sedna problemu.
Warstwa językowa
Książka Glutenowe kłamstwo jest napisana kiepsko i miałem duży problem, żeby przez nią przebrnąć. Odkładałem ją na kilka dni i nie umiałem wrócić. Levinovitz stosuje niezrozumiałe dla mnie zabiegi, takie jak wrzucanie kilku zdaniowych fragmentów w nawias. Wrzuca też własne komentarze wewnątrz cytatu, przez co nie wiem, kto napisał dane słowa. Potrafi on też rozpisać dwa, trzy akapity przekonującej argumentacji za czymś (np. szkodliwości soli), a potem napisać, że to wszystko nieprawda i w sumie to jest odwrotnie. Bardzo to miesza w głowie i czasem trudno jest domyśleć się, co rzeczywiście myśli.
To polecasz czy nie polecasz?
Glutenowe kłamstwo to książka wyjątkowa. I w dobrym, i w złym sensie. Chyba jeszcze nikt nie napisał książki o dietetyce z perspektywy religioznawcy. Wiele spostrzeżeń jest naprawdę cennych i próżno ich szukać gdzie indziej. Jednak warstwa żywieniowa zawiera sporo błędów i manipulacji. Przy tym wszystkim książkę czyta się trudno, nie jest to pozycja, którą czyta się jednym tchem. Dlatego czytając ją trzeba mieć sporo cierpliwości i być bardzo wyczulonym na liczne żywieniowe bzdury, które zawiera. Apeluje też, żeby teksty Levinovitza, które ukazują się również w polskim Internecie, traktować ze sporym dystansem.