Pierwszy raz piszę o czymś tak niszowym. Jednak ten temat jest bardzo ważny i wiem, że czyta mnie wielu młodych naukowców, którzy powinni się o tym dowiedzieć. A z tego co zdążyłem się zorientować, nasi starsi koledzy albo nie rozumieją, albo nie mają świadomości istnienia opisywanych przeze mnie zjawisk. Jest to też problem, którego czasem wygodniej jest nie dostrzegać, a beztrosko dopisywać kolejne publikacje do swojego naukowego CV.

Czym są drapieżne czasopisma i drapieżne konferencje?

Termin drapieżne czasopisma (ang. predatory journal) stworzył Jeffrey Beall. Oznacza on czasopisma, które udają czasopisma naukowe i przyjmują wszystkie (lub niemal wszystkie) artykuły, które zostały im nadesłane. Warunkiem jest jedynie opłacenie publikacji. Trzeba je odróżnić od czasopism, które są  kiepskiej jakości, które nie mają dostatecznej renomy lub umiejętności, by publikować tylko bardzo dobre artykuły. Dowodem może być to, że takie czasopisma potrafią przyjąć do druku nawet artykuł składający się wyłącznie ze słów Get me off your fucking mailing list1.

Drapieżne czasopisma są obliczone na to, żeby zarabiać na publikacjach nadsyłanych przez naukowców, dlatego też opłaty są zazwyczaj wysokie – czasopisma o niewielkiej renomie zwykłe zadowalają się mniejszymi kwotami. Istotne jest też to, że drapieżne czasopisma są, jak na drapieżnika przystało, bardzo agresywne. Regularnie wysyłają maile z prośbami o wysłanie artykułu. Jeśli tylko jesteś w jakiejś bazie naukowców lub publikujesz prace, to prawdopodobnie dostajesz takie wiadomość. Sprawdź w spamie, bo często tam lądują. Co gorsza czasem wręcz podszywają się pod czasopisma dobrej reputacji, zazwyczaj przy pomocy podobnej nazwy. Zdarzają się też zwyczajne kłamstwa np. w kwestii składu redakcji. Mówiąc inaczej, drapieżne czasopisma to wyrafinowany model biznesowy, a nie zwyczajne niskie standardy lub pseudonauka.

Drapieżne konferencje (ang. predatory conference) są czymś analogicznym, przy tym jest to zjawisko świeższe i w mojej ocenie bardziej niebezpieczne – chociażby dlatego, że są mniej znane. Może być tak, że drapieżne czasopismo organizuje drapieżne konferencje. Drapieżne konferencje są zazwyczaj organizowane przez wyspecjalizowane firmy, które organizują takie wydarzenia w niemal wszystkich dziedzinach nauki. Przykładem może być firma OMICS Publishing Group, która prowadzi stronę www.conferenceseries.com1. Organizują oni nawet konferencje w Polsce, a w rekomendacjach mają nazwiska polskich naukowców. Czasem drapieżne konferencje (podobnie jak robią to czasopisma) udają inną, znaną konferencję poprzez zorganizowanie wydarzenia w tym samym mieście i czasie.

Osobiście jestem bardzo ciekaw, jak wygląda taka konferencja w praktyce. Bardzo wątpię, by organizatorzy byli w stanie zebrać sensowne audytorium, czy nawet komplet prelegentów, więc biedakowi, który da się upolować, grozi prawdopodobnie przemawianie do niemal pustej sali. Jeśli ktoś ma informacje na ten temat, to bardzo proszę o podzielenie się nimi.

Czemu to jest groźne?

Każdy naukowiec, szczególnie młody, będzie chciał, żeby jego praca była doceniona i dotarła do jak największej liczby innych naukowców z dziedziny. Publikując w drapieżnym czasopiśmie lub występując na drapieżnej konferencji praktycznie zamykamy taką możliwość. Co gorsza, jeśli umieścimy taką publikację lub wystąpienie w swoim CV, możemy narazić się na oskarżenie o bycie nieuczciwym. Osoba, która wie o istnieniu tego zjawiska może uznać, że jesteśmy cwaniakami, którzy postanowili nabić sobie ilość publikacji. Przy większej ilości dobrej woli uzna, że daliśmy się nabrać, co też źle o nas świadczy. Nie wspominam już o dużych kosztach i zmarnowaniu materiału na wartościową publikację.

Jak bardzo to jest powszechne?

Niestety jest dość powszechne i łatwo dać się złapać. Po wpisaniu w Google (w trybie incognito) frazy nutrition conference trzy pierwsze wyniki to drapieżne konferencje. Wiem o ludziach, którzy dostawali propozycję wystąpienia na takiej konferencji od swoich promotorów, którzy nie byli świadomi problemu. Istnieją dowody za tym, że Uniwersytet Łódzki, Uniwersytet Przyrodniczy w Lublinie, Uniwersytet Śląski w Katowicach na swoich stronach zapraszały do publikowania w drapieżnych czasopismach2. Analiza dorobku naukowego pracowników Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego wykazała, że w latach 2010 – 2014 opublikowali oni 24 prace w czasopismach, które prawdopodobnie są drapieżne1. Jest jeszcze oczywiście problem spamu, który trafia na naszą stronę, jeśli boty uznają nas za kogoś związanego z nauką. Sam dostaje takie maile kilka razy w tygodniu.

Jak się ustrzec?

Niestety nie ma na to złotej recepty. Idealnie byłby publikować i występować tylko tam gdzie dobrze znamy organizatora/wydawcę lub jest to szanowane czasopismo/organizator. Na przykład konferencje zorganizowane przez znane towarzystwo naukowe są w pełni bezpieczne, podobnie jak czasopisma z wysokim Impact Factor lub wydawane pod patronatem towarzystwa naukowego.

Wspomniany Jeffrey Beall prowadził do niedawna bloga, na którym umieścił listę drapieżnych czasopism i ich wydawców, ale w 2017 roku zdjął swojego bloga bez podawania przyczyn. Obecnie istnieją listy drapieżnych konferencji i drapieżnych czasopism, niektóre nawet są określane listą Jeffrey Bealla, ale na ile pokrywają się z prawdziwą listą i na ile są rzetelne trudno powiedzieć. Osobiście uważam, że mimo wszystko warto sprawdzać, czy czasopismo lub konferencja, którą jesteśmy zainteresowani nie jest na którejś z takich list.

Piotr Krajewski3,1 w artykule nt. drapieżnych czasopism wymienia takie czynniki (częściowo odnoszą się też do drapieżnych konferencji), które powinny wzbudzić naszą czujność:

– na stronie czasopisma zamieszczony jest fałszywy wskaźnik Impact Factor (IF) bądź jest on zastąpiony innym wskaźnikiem lub określeniem, np. view factor, science impact factor, global impact factor, unofficial impact factor;

– wydawnictwo od początku uruchamia dużą liczbę czasopism, których strony domowe tworzone są według jednego schematu;
– brak pełnego adresu wydawcy lub podane dane są nieprawdziwe. Często występuje jedynie e-mailowy formularz kontaktowy;
– witryna czasopisma/wydawnictwa zawiera znaczące błędy typograficzne, literowe oraz gramatyczne lub wygląda nieprofesjonalnie;
– wydawca fałszywie twierdzi, że zawartość czasopisma indeksowana jest w znanych bazach abstraktowych;
– jako członków redakcji podaje się wymyślone nazwiska lub nazwiska uznanych badaczy, którzy jednak nigdy z danym wydawnictwem nie współpracowali;
– członkowie redakcji używają adresów mailowych znajdujących się w szeroko dostępnych domenach, np. gmail.com lub yahoo.com;
– wydawca oferuje przyśpieszą ścieżkę publikacji (tzw. fast-track).

Podsumowanie

Drapieżne czasopisma i drapieżne konferencje czyhają na młodych naukowców, którzy bardzo chcą publikować wyniki. Ten artykuł na pewno nie wyczerpuje tego tematu, jednak bardzo zależało mi na zasygnalizowaniu tego problemu. Osoby zainteresowane zachęcam do zgłębienia tego tematu, a żeby to ułatwić umieszczam przydatne linki:

– Anglojęzyczne artykuły na Wikipedii o drapieżnych konferencjach i czasopismach
– Artykuł na blogu Warsztat Badacza o drapieżnych konferencjach i czasopismach, młodym naukowcom gorąco polecam cały blog
– Artykuł Tadeusza Brudzika pt. Drapieżne czasopisma jako przykład nieetycznego publikowania
– Artykuł Piotr Krajewskiego i Mirosławy Modrzewskiej pt. Ciemna strona open access – naukowcy w szponach drapieżnych wydawców

Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Maksa Ant

Ja bym dodala do listy niejaka Fundacje TYGIEL – organizuja co chwile konferencje pseudo-naukowe,ktore reklamuja jako „prestizowe wydarzenie naukowe o skali miedzynarodowej”. Bylam na jednej takiej konferencji online,koszt ok.400 PLN. Abstrakty przyjmowali na 5 dni przed konferencja (!) i raczej wszystkie jak leci. Sama konferencja skladala sie z okolo 20 wystapien po 15 minut bez zadnej przerwy na dyskusje. W ostatniej chwili zmieniano tzw.mowcow plenarnych. Osoba prowadzaca spotkanie rzucala tylko „czy sa jakies pytania” zeby po trzech sekundach podziekowac za ciekawe wystapienie i leciec dalej.Konferencja nje miala zadnego niemalze wspolnego mianownika,byli ludzie z roznych dziedzin i roznych dyscyplin, przekroj od studentow po hobbystow,niezwiazanych w zaden sposob z uczelnia. Oczywiscie zaplanowano publikacje pokonferencyjna ,rowniez platna w kwocie takiej jak za udzial w tej smiesznej konferencji. Jedna wielka porazka,nigdy wiecej.

Wybrałem posty, które mogą Ci się spodobać

Musimy porozmawiać o Hubermanie

Wegetarianizm powoduje niedorozwój mózgu? – polemika z artykułem w Rzeczpospolitej

Dietetycy dla Ukrainy – podsumowanie